Wywiad z bp Michałem Janochą. Rozmawia Piotr P. Drozdowicz

PD: Ekscelencjo, wydaje się, że piękno jest we wszystkim, co nas otacza, że było zawsze i będzie. Patrząc jednak z perspektywy sztuki współczesnej wcale tak nie jest. Widzimy, że nie jest ona zainteresowana pięknem świata widzialnego. Czym jest zatem piękno z perspektywy sztuki?

MJ: Najpierw chciałbym bardzo mocno podkreślić, że patrzenie na piękno z perspektywy sztuki jest niesamowitą redukcją, jest zawężeniem. Podstawowa kategoria piękna wiąże się przede wszystkim z tym, co jest wokół nas, a czego nie stworzyliśmy, a mianowicie ze światem, z pięknem kosmosu (słowa kosmos i kosmetyki, wywodzą się z tego samego źródła, które oznacza przyozdobienie; jak pisze Jan Kochanowski w swojej pieśni „I złotemi gwiazdami ślicznieś wyhaftował[i]). Piękno zawarte jest w makrokosmosie i mikrokosmosie, piękno jest w człowieku. Myślę nie tylko o pięknie fizycznym, ale również o pięknie duchowym. Dopiero niejako na końcu, jest piękno tego, co człowiek tworzy, również całym swoim życiem.

Grecy wykazywali się mądrością używając słowa techne - nie mieli innego słowa na określenie sztuki – rozumieli przez nie wszystko, co robi się według reguł: wychowanie dzieci, pływanie po morzu, uprawianie ogrodu, również wykonywanie rzeźb, malowanie czy projektowanie. W techne bardzo istotna była kategoria piękna. Natomiast cała dalsza historia estetyki i sztuki idzie w kierunku niesamowitego zawężenia. Techne w renesansie zaczyna się zawężać do sztuk pięknych, a w XVIII wieku refleksja o pięknie, tej greckiej pankalii, wszechpięknie ogranicza się do bardzo wąskiej działalności człowieka, czyli działalności, którą my nazywamy artystyczną. Bardzo ważne, aby mieć taką szeroką perspektywę, gdy przychodzi nam rozmawiać o tym maleńkim wycinku piękna, którym jest sztuka, i o maleńkim wycinku maleńkiego wycinka, którym jest sztuka współczesna. To nam daje zupełną inną perspektywę rozmowy.

PD: To interesujące. Czy piękno określa się np. potrzebą doskonałości, czy jakiejś niezwykłości?

MJ: Na pewno kategoria doskonałości była dla Greków bardzo ważna - a właśnie my w naszej kulturze od nich wychodzimy. Również ważny był związek trzech pojęć z których wyrasta nasza cywilizacja, czyli piękna, prawdy i dobra.

PD: W takim razie, dlaczego klasyczne piękno zostało we współczesnym systemie akademicko - artystycznym odrzucone? Czy przestało być ono aktualne lub niepotrzebne, a może po prostu było źle rozumiane?

MJ: Myślę, że to jest bardzo długi proces, i odwołam się do poprzedniego pytania i mojej odpowiedzi, a mianowicie chodzi o proces redukcji pojęcia piękna. Jednocześnie w związku z tym nastąpił proces zawężenia pojęć piękna, prawdy i dobra, a ich więź uległa powolnemu rozbiciu. Dla Greków było rzeczą oczywistą, że piękno jest dobre, a dobro jest piękne. Nawet mieli swoje słowo, którego my dzisiaj w ogóle nie posiadamy, a mianowicie kalokagatia. Nie potrafimy tego przetłumaczyć, a jeśli nie mamy takiego słowa, to nie mamy takiego myślenia. W czasach nowożytnych piękno już nie musi być dobre, a dobro nie musi być piękne, a to tylko krok do zanegowania samego dobra i samego piękna.

PD: Czy można powiedzieć - kontynuując refleksję na temat relacji prawdy, dobra i piękna, że każda opcja, która wyróżnia samo piękno bez uwzględnienia prawdy i jego skutków moralnych jest zła? Czy można bezkarnie to rozdzielać?

MJ: Właśnie. To jest problem odwieczny, czy istnieje piękno, które nie jest dobre i prawdziwe. Już Grecy to przeczuwali, przeczuwali to starożytni. W Biblii, w Starym Testamencie mamy takie zdanie wynikające z mądrej obserwacji świata: Czym w ryju świni złota obrączka tym piękna kobieta, ale głupia[ii]. A zatem może być piękno, które nie ma mądrości, czyli dobra i prawdy. Z tym problemem zmagano się przez całe wieki. Przywołam tu rozmowę Dymitra z Iwanem z powieści Bracia Karamazow Dostojewskiego, to będzie raczej parafraza niż cytat: - Czy wiesz bracie, że dla wielu ludzi ideał jest nie w Madonnie, ale jest w Sodomie (dla Dostojewskiego zwłaszcza Madonna sykstyńska była ucieleśnieniem tego wszystkiego, co jest najpiękniejsze, najszlachetniejsze, a tym samym dobre i prawdziwe). I powiem ci jeszcze więcej. Człowiek, który dostrzega piękno w Sodomie nie odrzuca ideału Madonny i żyje z tymi dwoma. Piękno to straszliwa i tajemnicza rzecz. Wchodź do wody i wychodź z niej suchy. Dymitr kończy słynnym zdaniem: Zbyt szeroką duszę ma człowiek, ja bym ją zawęził.

PD: Tutaj mamy połączenie piękna z doświadczeniem zła, tego egzystencjalnego zła. Wydaje mi się, że chrześcijaństwo w jakiś niesamowity sposób radzi sobie z doświadczeniem piękna i świętości z jednoczesną świadomością istnienia zła. Dlaczego tak mocno zanegowano w sztuce współczesnej, szczególnie w awangardzie, potem w konceptualizmie, czy w sztuce krytycznej istnienie sacrum i piękna właśnie rozumianego religijnie?

MJ: To ważne pytanie i myślę, że próbując szukać odpowiedzi na większość Pana pytań świadomie schodzę do korzeni, do źródeł, bo bez tego niewiele zrozumiemy. Nie zrozumiemy liścia bez gałęzi, gałęzi bez pnia, a pnia bez korzenia. Otóż właśnie chrześcijaństwo postawiło problem piękna, które może sprowadzać na bezdroża, które może być niszczące. Choćby na przykład autentyczne piękno kobiety, w której zakochuje się Pan, żonaty mężczyzna, albo ja, biskup, do tego stopnia, że traci się głowę i idzie się za autentycznym pięknem tej kobiety. Dochodzi do rozbicia małżeństwa albo do zdrady ślubów kapłańskich. Autentyczne piękno, które powoduje dramat i zło. Już myśliciele średniowieczni rozróżniali dwie kategorie piękna: piękno materialne i piękno duchowe. Odwołując się do pięknej kobiety, mówimy o pięknie materialnym, o pięknie zewnętrznym, a nie musi mieć ono w sobie prawdy i dobra. Piękno zewnętrzne może być przewrotne, demoniczne, natomiast piękno duchowe zawsze będzie związane z prawdą i dobrem, nie musi się przejawiać w pięknie zewnętrznym. Myślę, że to jest szalenie ważne. Upraszczając - współczesność, która lekceważy życie duchowe, ma tendencję koncentrowania się na tym, co zewnętrzne i wcale nie musi być dobre i prawdziwe, może być zwodnicze, aż w końcu może zostać ono samo zakwestionowane i objawić swoją prawdziwą naturę, czyli właśnie brzydotę. Mamy mnóstwo przykładów takiej właśnie sztuki. Sądzę, że jest to problem głęboko duchowy, który tkwi w naturze człowieka stworzonego przez Boga i powołanego do przebóstwienia, a więc do piękna, a jednocześnie po grzechu pierworodnym skłonnego do zła. Tu jest ten dramat pomiędzy Madonną i Sodomą, który idealnie wyraził Dostojewski. Sztuka współczesna jest znacznie bardziej kuszona Sodomą i bardzo chętnie tej pokusie ulega.

PD: Po dramatach XX wieku, po I wojnie światowej, która tak szokowała ówczesnych intelektualistów, po drugiej wojnie, kiedy to stosowano „przemysłowe” uśmiercanie milionów ludzi „Sodoma” przejawia się również w kulturze współczesnej. Czy sztuka po prostu wyraża dramaty epoki, czy jest to raczej swoiste lubowanie się w tragedii i złu, ale i w brzydocie? Jak spojrzeć na kolejny etap odrzucenia piękna, polegający na postawieniu na piedestał brzydoty?

MJ: Problem sztuki po wojnach jest bardzo złożony. Z jednej strony artysta jako człowiek obdarzony szczególną wrażliwością zdaje sobie sprawę, że klasyczna koncepcja piękna nie jest w stanie udźwignąć tego doświadczenia, które tak genialnie opisał chociażby Eric Remarque w powieści Na zachodzie bez zmian. Straszliwe oskarżenie wojny, ukazanie jej absurdu. Myślę również o wielkim polskim artyście czasów powojennych, Andrzeju Wróblewskim, który dla pokazania dramatu tego, co działo się w człowieku i z człowiekiem, wiedział, że musi sięgnąć po zupełnie nowy język. W jego sztuce nie ma piękna, jest rozczłonkowanie ciała, dramat, który wyraża rozczłonkowanie duszy. Myślę, że ta sztuka jest prawdziwa. Mówię o takim głębokim nurcie, który świadomie wyrzeka się piękna akademickiego, zakonserwowanego, które było już niezdolne wyrazić dramat człowieka po Auschwitz i po łagrach (dodajmy to drugie, bo jest to bardzo ważne) i dlatego szuka zupełnie innego języka. A z drugiej strony i po pierwszej wojnie, i po drugiej mamy bardzo wyraźne tendencje klasycyzujące, które próbują ten rozbity na kawałki świat scalić. Mamy cały nurt w sztuce międzywojennej klasycyzującego malarstwa i rzeźby. U nas będzie to Stowarzyszenie „Rytm”, to będzie „Nowa Rzeczowość” w Niemczech. Po II wojnie w wolnych krajach była to właściwie kontynuacja klasycyzmu lat 30-tych. W Polsce mieliśmy narzucony socrealizm, który też wraca do pewnej wizji scalonego świata i klasycznego piękna, w jakiś sposób próbując ratować to, co zostało rozbite. Więc ta sytuacja jest rzeczywiście bardzo złożona.

PD: Idąc dalej za koncepcjami sztuki współczesnej, widzimy, że od lat 60-tych sztuka się radykalizowała i wykroczyła poza szczere, prawdziwe zmaganie ze złem. Był to jednak jakiś etap pośredni. Teraz mamy kolejny, który odrzuca a priori jakąkolwiek duchowość, Boga i sferę duchową w człowieku a zajmuje się bardzo spekulatywnie formą i takim działaniem nastawionym na…, właśnie na co? na efekt, na prowokację?

MJ: Myślę, że mówimy tutaj o tych najbardziej dominujących kierunkach sztuki mainstreamowej lansowanej przez mainstreamową krytykę, która już dawno przestała być krytyką i stała się apologią poszczególnych twórców, a tak naprawdę określonych ideologii politycznych. I znowu trzeba by sięgnąć w głąb do chrześcijańskiej wizji człowieka, który jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Papież Benedykt XVI w swojej bardzo przenikliwej analizie mówi, że tam, gdzie będzie zanegowane podobieństwo Boże w człowieku, będzie się akcentować podobieństwo człowieka do zwierzęcia. Wiele nurtów sztuki współczesnej w gruncie rzeczy jest podpisem pod tym komentarzem. Tak dzieje się też w literaturze. Wielka literatura piękna, od Homera po Dostojewskiego i wielkich pisarzy XIX wieku, pokazywała człowieka w jego bardzo różnych wymiarach, w jego heroizmie i w jego małości, w jego podłości, ale zawsze tematem był człowiek w tym, co w nim jest duchowe, to go odróżnia od zwierząt. A duchowość jest przecież rozbita, duchowość to nie tylko Bóg, ale to również szatan. Tymczasem w wizji materialistycznej, która redukuje człowieka do popędów, namiętności i ciała, będzie się akcentować podobieństwo człowieka do zwierzęcia, a więc fizjologię i to wszystko, co wiąże się z cielesnością i co sztuka klasyczna dyskretnie pomijała. To właśnie staje się centrum zainteresowań sztuki współczesnej, zarówno literatury, jak i sztuk wizualnych.

PD: Myślę, że w sztuce ten zwrot nastąpił już stosunkowo dawno, np. akcjoniści wiedeńscy działali w połowie XX wieku. Wydaje się, że obecnie te trendy schodzą do ludu, do mas i zaczynają przyjmować publiczny, społeczny wymiar na demonstracjach i protestach. Mówię o tym świadomie, ponieważ był to bolszewicki pomysł, żeby sztukę wykorzystać jako narzędzie walki ideologicznej i propagandy. Co o takiej walce za pomocą sztuki Ksiądz Biskup by powiedział?

JM: Poczyniłbym tutaj istotną różnicę między artystami awangardy a postawangardy i współczesnymi nurtami mainstreamowymi. Skoro poruszył Pan temat Rosji i bolszewizmu, to myślę o Malewiczu, o El Lissitzkim czy Tatlinie. Byli to artyści ideowi, którzy głęboko wierzyli w to, co robią. Głęboko wierzyli, że sztuka, którą uprawiają jest budową nowego świata i nowego człowieka. Była to sztuka rewolucyjna, dla nich będąca pewną formą wyznania wiary w człowieka. Natomiast dla polityków, mówiąc językiem towarzysza Stalina, byli oni pożytecznymi idiotami, tzn. ludźmi, którzy swoją gorliwością i talentem wspierają bezlitosną rewolucję, która pragnie przenicować stary świat i zbudować nowego człowieka, ale nie na powszechnym pokoju, szczęściu i dobrobycie, tylko na katowniach KGB i łagrach. Broniłbym więc tych artystów awangardowych, bo wielu z nich (mamy aż nadto świadectw historycznych), byłoby w stanie bronić swojej wizji świata nieraz za cenę życia. A to zasługuje na szacunek, nawet wtedy, kiedy się z nimi nie zgadzamy. Problem polega na tym, że we współczesnych pokoleniach postawangardowych pozostaje pewna rewolucyjna forma, ale nie ma już tego poważnego stosunku do sztuki i artysta traktuje ją jako grę i zabawę. To już nie jest sprawa życia i śmierci, jak była dla Malewicza, który kazał swój czarny kwadrat umieścić przy trumnie, tak jak się umieszcza ikonę. To była religia. Miarą współczesnego artysty jest epizod, który miał miejsce w Nowym Jorku. Znany w swoim czasie nowoczesny artysta (wiemy, że nic się szybciej nie starzeje jak nowoczesność) zaprosił na otwarcie swojej instalacji, która składała się ze stołu, popielniczki; były jakieś pety, wieszak z zawieszonym paltem. Następnego dnia po wernisażu pani sprzątająca uznała, że to jest po prostu bałagan. Przestawiła więc wieszak, palto powiesiła na swoje miejsce, posprzątała stół, ustawiając go tam, gdzie stał przedtem. Gdy dowiedziała się, że to była instalacja ubezpieczona na ogromną sumę, wpadła w przerażenie. Wyobraźmy sobie, że taka sytuacja wydarzyłaby się w czasach Duchampa, Pikabii, czy awangardzistów. Oni wyzwaliby na pojedynek, wpadliby furię. A jak zareagował nasz artysta? Śmiał się długo i serdecznie. I tu jest różnica między awangardą a post-awangardą. Awangarda traktowała sztukę jako coś, co jest najgłębiej związane z życiem i za co nieraz życie warto oddać. Post-awangarda traktuje to jako grę.

Wszystkie mody, wszystkie style
Równie piękne są – i tyle.
(Lub, jak chcesz, równie szkaradne –
Konsekwencje tego żadne).
Zachwyt tyle wart, co wzgarda,
Stryczek tyle, co kokarda,
Prawda tyle, co jej brak,
Smaku brak – tyle co smak.
[iii]

To jest Postmodernizm Jacka Kaczmarskiego – świetna diagnoza postmodernizmu z taką prześmiewczą, trochę kiczowatą melodyjką.

PD: Czy piękno bez uznania Boga jest w ogóle możliwe?

MJ: To pytanie jest tak sformułowane, że należałoby odpowiedzieć tak lub nie. Wydaje mi się, że sprawa jest bardziej złożona. Myślę, że chodzi tu o pewną otwartość człowieka na tajemnice życia, czy istnienia. Znam bardzo wielu artystów, nigdy nie deklarujących się jako chrześcijanie, ale obdarzenych wielkim talentem tworzyli dzieła, które dzisiaj weszły do kanonu sztuki najwyższej. Myślę na przykład o filmach i o Andrieju Tarkowskim, który chyba nigdy nie deklarował się jako chrześcijanin. Chrześcijaństwa zresztą nie miał szansy poznać, bo przyszedł na świat w kraju, w którym prawie wszyscy chrześcijanie byli już zabici, albo dogorywali w łagrach. Miał on w sobie jakąś wielką wewnętrzną szlachetność i otwartość na Tajemnicę, co przy wielkim talencie stworzyło: Rublowa, Stalkera, Nostalgię, Solaris. Takie przykłady można mnożyć. Mogę podawać również przykłady artystów głęboko wierzących, ale obdarzonych małym talentem, których dzieła nie będą prowadziły do Boga, ponieważ Bóg dał im nie dziesięć, ale jeden talent. Ci artyści o tym nie wiedzą i wydaje im się czasem, że mają ich dziesięć. Sprawa jest więc bardziej złożona. Myślę, że tak naprawdę to jest kwestia otwarcia na Tajemnicę i ostatecznie na Boga, który jest Bogiem ukrytym i nie wypowiedzianym, bądź zamknięcia na Nią. Nie jest to kwestia deklaracji. Oczywiście jestem głęboko przekonany, że Tarkowski był tak naprawdę człowiekiem bardzo ewangelicznym. Weźmy inną dziedzinę twórczości, bardzo mi bliską, a mianowicie poezję śpiewaną: Bułat Okudżawa – geniusz. Te piosenki przetrwają nas. On nigdy nie deklarował się jako człowiek wierzący, nie znał wiary. W piosenkach Okudżawy jest tyle tęsknoty za prawdą, dobrem i tyle jest piękna, że kiedy się dowiedziałem, że Okudżawa przed śmiercią poprosił o chrzest, to mnie to nie zdziwiło.

PD: Rzeczywiście dzieła Tarkowskiego są doskonałe i pobudzają do metafizycznych refleksji. Zatem zróbmy kolejny krok - chodzi o profanację, która jest tak bardzo w sztuce współczesnej eksponowana. Tu mamy już bardzo świadome uderzenie w sacrum. Jak Ksiądz Biskup skomentowałby zjawisko profanacji w sztuce, jak je ocenić?

JM: Zjawisko profanacji jest tak stare jak sztuka. Sztuka ma sakralne korzenie i bez sacrum sztuki się nie zrozumie, bo sztuka jest częścią kultury, a kultura wywodzi się z kultu. Jak powiedział Goethe: Kultura, która odpada od kultu, staje się odpadkiem. Mocne słowa. Przypomnijmy sobie Herostratesa, który zdecydował się spalić Artemizjon, świątynię Artemidy w Efezie, jeden z cudów świata, po to, aby przejść do historii. Niestety to mu się udało, wspominamy go do dzisiaj po dwudziestu czterech wiekach. A zatem różne mogą być motywy profanacji. Wydaje się, że w naszych czasach niesłychanie się ona nasila. Jest to pewien element buntu przeciw chrześcijaństwu, walki z chrześcijaństwem, a zarazem strategii artystycznej. Artyści dokonujący profanacji mogą liczyć bardzo niewielkim kosztem na sezonową popularność. Dużo łatwiej jest zaistnieć na kilka chwil w świecie medialnym, kiedy się zrobi dobrze nagłośnioną profanację (a to się nagłaśnia samo), niż kiedy się tworzy solidną, poważną sztukę stawiającą głębokie pytania. Zatem profanacja jest dzisiaj elementem strategii, która ma tak naprawdę na celu zdobycie chwilowej popularności. Artysta, który dokonuje takiego aktu zawsze może liczyć na życzliwe media i tabuny życzliwych krytyków, którzy w tej profanacji będą widzieć akt odwagi artystycznej. Zaproponowałbym tutaj, mówię to zupełnie przekornie, żeby taki artysta próbował zadrwić sobie w ten sposób z Mahometa, albo np. z ofiar Holocaustu. Tutaj „odwaga” się kończy. Całe szczęście! Chrześcijaństwo można policzkować, a my jako chrześcijanie mamy nadstawiać ten policzek.

PD: Stąd wniosek, że taka profanacja nie jest zbyt groźna dla kultury i całej naszej humanistyki?

MJ: Jest to działanie bardzo krótkofalowe, artystycznie najczęściej pozbawione jakichkolwiek walorów. Może ono być i jest destrukcyjne społecznie, ponieważ szydzi się z kogoś lub czegoś, co jest święte. Jest to bardzo często akt pogardy wobec człowieka. Można to odnieść do elementarnych uczuć międzyludzkich. Gdyby ktoś szydził z kochanej osoby – z matki, ojca, lub żony – raniłby ją, a to zranienie byłoby na miarę miłości, jaką go ona darzy. W przypadku profanacji jest dokładnie tak samo, jest to akt wymierzony tak naprawdę w człowieka, bo Pana Boga trudno sprofanować – nie da się. Natomiast można sprofanować człowieka. Kiedy rzucamy kamieniami w niebo, one tam nie dolecą, ale będą spadać i będą rozbijać głowy niewinnym ludziom.

PD: Wielu ludzi tęskni za jakimś ukonkretnionym, materialnym pięknem zawartym w dziele. Piękna szukamy w przyrodzie, w relacjach między ludźmi, w designie, w ładnych przedmiotach. Jako artysta również tęsknię i szukam tego piękna w dziełach. Czy to oznacza, że piękno potrzebuje jednak konkretu, materii, aby było skuteczne społecznie?

MJ: Pan to mówi jako artysta plastyk i w tej dziedzinie oczywiście potrzebuje ono materii. Dla wokalisty bądź pisarza odpowiedź byłaby inna. Piękno ma bardzo wiele wymiarów, ale wymiar materialny jest także jego konsekwencją. Myślę, że jest to bardzo ważne, na co człowiek patrzy, czego słucha, co czyta, bo to go tworzy. Kiedy patrzymy, słuchamy, czytamy o tym co jest piękne, co jest większe niż my sami, wtedy wzrastamy. A wtedy to, co my sami zaczynamy mówić, rzeźbić, malować, pisać staje się jakby natchnione tym pięknem. Jeżeli tkwimy w świecie medialnego śmietnika, karmiąc się odpadkami, nasza twórczość stanie się odpadkiem.

PD: Może spróbuję podsumować, jak zrozumiałem piękno, o którym rozmawiamy. Czy można zatem powiedzieć, że jest to po prostu stan ducha, który pozwala nam zauważać piękno, które jest w świecie, nawet w miejscach pozornie trudnych czy brzydkich?

MJ: Myślę, że otwartość na piękno, które nie my stworzyliśmy, a które jest - na błękitne niebo, na zieleń wiosennych drzew, na człowieka, z którym się spotykam i na jego twarz, na której wypisane jest jego życie - ta otwartość czyni nas uważnymi słuchaczami. Wtedy proces twórczy staje się wyzwoleniem tego, co w każdym z nas jest głębokie, piękne, szlachetne, ale również mroczne, trudne, również niepokojące. Sztuka dosięga głębi człowieka i czyni go bardziej człowiekiem – a mówię tu o sztuce przez duże „S”, o sztuce otwartej na prawdę i dobro, której się nie da zamknąć w żadnej formule, ni regule, żadnym systemie pojęć.

PD: Sztuka, która niosła klasyczne, odwieczne piękno została w XX wieku bardzo mocno doświadczona i przetestowana, właśnie przez awangardę i tzw. sztukę krytyczną. Jest jednak wiele osób i środowisk, które próbują odtworzyć tradycyjne techniki artystyczne, rzemiosło. Powraca się do edukacji zgodnej z klasyczną filozofią oraz do właściwego rozumienia człowieka. Czy te doświadczenia sztuki XX wieku w jakiś sposób właśnie oczyszczą Piękno i sprawią, że ono choć zranione, zmartwychwstanie?

MJ: Wyodrębniłbym tutaj dwa wątki. Pierwszy to problem edukacji artystycznej i stosunku do tzw. klasycyzmu. To jest szalenie ważne, bo to są nasze korzenie. Można by popatrzeć na naszą historię kultury jako na oscylowanie pomiędzy dwoma skrajnościami: z jednej strony mamy klasycyzm, który jest kanonizowany i w pewnym momencie staje się zamknięty i martwy (i to była pewnie jedna z przyczyn awangardy i odrzucenia takiego zmumifikowanego piękna, w którym nie ma życia), a z drugiej strony - właśnie całkowite jego odrzucenie i uleganie iluzji, że wszystko się od nas zaczyna. No nie! Nas nie było, świat był. Nas niedługo nie będzie i świat będzie, i sztuka również będzie. Wchodzimy przecież w jakiś nurt, który płynie przez wieki, w którym mamy coś stworzyć.

A drugi wątek jest ten zasadniczy. Pan sięgnął po tajemnicę paschalną, tajemnicę cierpienia i zmartwychwstania, która jest sercem chrześcijaństwa. Myślę, że ona się nieustannie dokonuje w dziejach człowieka, w dziejach świata i kultury. Tak to widzę. To nie znaczy, że jestem optymistą! Gdy chodzi o przyszłość naszej kultury, jestem pesymistą. Optymizm to nie jest w ogóle kategoria ewangeliczna. Pan Jezus nic nie mówił o optymizmie – że będzie lepiej – wcale nie. Fragment Ewangelii przeznaczony na dzisiaj[iv] mówi, że będziecie wyrzuceni z synagogi i zabijani. Pan Jezus mówi o nadziei, a to jest coś zupełnie innego. Myślę, że warto czytać Apokalipsę. Gdy stracimy w niej perspektywę Pana Boga, to znajdziemy po prostu horror i rozpacz. Ale jeżeli patrzymy na nią w duchu wiary, to jest to księga, która pokazuje nam ogromną nadzieję, która przenika cały bezsens, dramat i okrucieństwo tego świata.

PD: Pocieszam się myślą, że po najgorszych kataklizmach jakie mogą nas spotkać, dobra sztuka zawsze będzie przynosić nadzieję i otuchę ludziom, którzy przetrwają.

MJ: Tak. I ja myślę, że jest to ważny wątek. Może dobrze, żeby on wybrzmiał. Trzeba odróżnić sztukę mainstreamową, lansowaną dzisiaj przez wpływowe środowiska i potężne media od mądrej, dobrej sztuki, która bardzo często jest cicha, która nie krzyczy, ale która ma wielką szansę na przetrwanie, i która budzi w ludziach nadzieję i dobro.

PD: Dziękuję.


Bio - Bp Michał Janocha

Ks. Michał Janocha urodził się 27 października 1959 roku w Warszawie. Ukończył Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Batorego. W latach 1978-1982 studiował historię sztuki na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie i tam uzyskał tytuł magistra teologii. Po ukończeniu studiów, w 1983 roku wstąpił do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego św. Jana Chrzciciela w Warszawie. W 1994 roku ks. Michał Janocha obronił pracę doktorską w zakresie historii sztuki, a w 2002 roku uzyskał habilitację. W latach 1994-2010 pracował w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (wcześniej ATK) jako adiunkt, a następnie profesor, kierownik Katedry Historii Kultury Chrześcijańskiego Wschodu. Od 2010 roku pracuje na Uniwersytecie Warszawskim, na Wydziale Artes Liberales, w komisji Speculum Byzantinum.

Jego zainteresowania naukowe koncentrują się wokół historii sztuki i tradycji bizantyjskiej w perspektywie porównawczej Wschodu i Zachodu, a także teologii kultury. Przez wiele lat organizował wyjazdy naukowo-dydaktyczne śladami Wschodu i Zachodu. Jego uczestnikami byli studenci oraz klerycy.

Opublikował szereg artykułów i pięć książek, w tym „Missa in arte polona. Ikonografia mszy świętej w średniowiecznej i nowożytnej sztuce polskiej” (Warszawa 1998), „Polonika artystyczne w zbiorach watykańskich (współautor: Janusz St. Pasierb, Warszawa 2000) oraz „Ikony w Polsce. Od średniowiecza do współczesności” (Warszawa 2008). Za tę ostatnią otrzymał m.in. nagrodę główną XVII Wrocławskich Promocji Dobrych Książek „Pióro Fredry 2008” oraz Nagrodę Stowarzyszenia Wydawców katolickich Feniks.

9 maja 2015 r. papież Franciszek mianował ks. prof. Michała Janochę biskupem pomocniczym warszawskim, przydzielając mu stolicę tytularną Barica.


Rysunek: Ignacy Czwartos

Piotr P. Drozdowicz

Poznański artysta malarz, doktor sztuki. Studiował w ASP w Poznaniu i w Ecole des Beaux-Arts de Rennes we Francji. Zajmuje się malarstwem olejnym, akwarelą oraz malarstwem ściennym specjalizując się w technikach al fresco. Projektuje wnętrza architektoniczne z zastosowaniem malarstwa ściennego. W latach 2022/23 zrealizował freski w kościele św. Eloi w Comblessac (Francja). Autor książki Między muzeum a prezbiterium (nagroda główna im. Łukaszewicza Poznaniana 2017). Śpiewa jako tenor w Chórze Filharmonii Poznańskiej „Poznańskie Słowiki” koncertując w Polsce i za granicą.

[i] Kochanowski Jan, Pieśń XXV, 1562

[ii] W Biblii Tysiąclecia, Księga Przysłów 11.22: [Czym] w ryju świni złota obrączka, [tym] piękna kobieta, ale bez rozsądku.

[iii] Jacek Kaczmarski, podajemy za: https://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/wiersze/postmodernizm/

[iv] Ewangelia świętego Jana. (J 15,26 –16, 4a