Belzebub kocha sztukę. Chełpi się, że jego chóry, jego poeci
i jego malarze przewyższają już prawie niebieskich. Kto ma lepszą
sztukę, ma lepszy rząd – to jasne. Niedługo będą się mogli zmierzyć
na Festiwalu Dwu Światów. I wtedy zobaczymy, co zostanie
z Dantego, Fra Angelico i Bacha.

Belzebub popiera sztukę. Zapewnia swym artystom spokój,
dobre wyżywienie i absolutną izolację od piekielnego życia.

(Z. Herbert, Co myśli Pan Cogito o piekle, fragm.)

SarsCov-2 to nie jedyna pandemia, która rozprzestrzeniła się po świecie w roku minionym. Gracze wojen kulturowych, którzy przez ostatnie pięć lat tasowali i dobierali karty, doczekali się idealnych warunków do nowego rozdania; kiedy pozasystemowy prezydent najpotężniejszego supermocarstwa na świecie rozpoczął starania o reelekcję w rzeczywistości sparaliżowanej globalną pandemią, wojny kulturowe weszły w nową fazę rozgrywki.

KOLOR TAK I KOLOR NIE

Analizując początek współczesnych wojen kulturowych, najczęściej wskazuje się na wydarzenia lat 60. w USA. Historia samych wojen kulturowych jest oczywiście dużo starsza i bogatsza aniżeli perspektywa amerykańska; można by cofnąć się do okresu stalinizmu, niemieckiej polityki kulturkampfu¸ czy chociażby rewolucji francuskiej. Niemniej, to właśnie w perspektywie amerykańskiej zarysowały się i rozwinęły postawy, które pokutują w tej wojnie do dzisiaj. Za socjologiem Jamesem D. Hunterem, moglibyśmy powiedzieć, że podziały w sercu współczesnych wojen kulturowych tworzone są przez impulsy w kierunku ortodoksji (reprezentowane przez tradycjonalistów, zwolenników aksjomatycznej normatywności) oraz impulsy w stronę progresywizmu (reprezentowane przez krytyków zastanej rzeczywistości i zwolenników nieustannych reform)[1].

Impulsy, o których pisze Hunter, intensyfikowały się przez ostatnie dziesięciolecia głównie w krajach anglojęzycznych, dojrzewając na tamtejszych uniwersytetach, by ostatecznie rozlać się po Europie polaryzując całość życia społecznego w ciągu minionej dekady. Znamienne jest to, że to właśnie środowiska akademickie wolnego świata, stały się przyczółkiem rozwojowym dla myśli progresywistycznych (neomarksistowskich i neoliberalnych) – miejsca, które z perspektywy funkcji społecznej miały być bastionem wychowawczym dla przyszłych elit narodowych, skapitulowały jako pierwsze wobec nacisków ideologicznych grup mniejszościowych. Wydaje się, że tu leży źródło problemu współczesnego kryzysu nauki, jak i odpowiedź na pytanie o tak wyraźny podział kulturowy pomiędzy światem Zachodu a chociażby Europą Środkowo-Wschodnią, gdzie przynależność do środowiska akademickiego w ostatnich dziesięcioleciach była mocno sprzężona z poczuciem obowiązków ideowych i narodowych.

Na skutek oddziaływania owych impulsów współczesne życie polityczne, artystyczne i zwykła codzienność zostały osadzone pomiędzy dwoma skrajnymi biegunami, gdzie wybrać można już tylko tak lub nie, za lub przeciw, uwielbiam i nie znoszę, można być tylko wspaniałym albo beznadziejnym, katolickim homofobem albo postępowym ateistą. Wszelkie próby budowania racjonalnej argumentacji i złożonych postaw zniknęły z debaty publicznej równie szybko, jak partie centrowe ze sceny politycznej.

WYNALAZCY PROSTYCH SYMBOLÓW
OTWARTYCH DŁONI I ZACIŚNIĘTYCH PIĘŚCI

Znaczące jest to, że amerykańska spirala wojen kulturowych nakręca się proporcjonalnie wobec prowadzonych debat wyborczych, a na intensyfikację zjawisk obserwowanych podczas kampanii Donalda Trumpa można patrzeć z perspektywy wcześniejszych kampanii Ronalda Reagana i Patricka Buchanana. Jednak dopiero wobec Trumpa progresywiści zastosowali sprawdzony mechanizm cenzury, który w obecnej rzeczywistości wydaje się niebezpieczny z dwóch powodów.

Po pierwsze, działanie to stworzyło groźny casus społeczny; jeśli można uciszyć urzędującego prezydenta największego supermocarstwa na Ziemi, człowieka z bezpośrednim dostępem do broni atomowej, to czy przeciętny zjadacz chleba może nie zastanawiać się gdzie leżą granice wolności jego wypowiedzi? Jakby tego było mało, nie tylko Facebook i Twitter usunęły konto Trumpa ze swoich serwisów, ale wkrótce potem trzy największe firmy świata technologicznego (Google, Apple i Amazon) odmówiły udostępniania przez swoje serwisy aplikacji Parlera, która jest popularną wśród konserwatystów alternatywą dla Facebooka i Twittera[2]. Portale społecznościowe przez lata funkcjonowały jako alternatywa dla prasy – miały umożliwiać komunikację w trybie rzeczywistym, bezpośredni przekaz informacji, a tym samym uniknąć zarzutu o ingerencję redaktorską w publikowane treści. Czy Trump mógł zostać zablokowany? Tak. Obie firmy są prywatnymi korporacjami, więc mogły zrobić to legalnie. Niemniej, zamach na swobodę wypowiedzi urzędującego prezydenta, jak i jego zwolenników, co pokazała sprawa Parlera, jasno określił charakter współczesnych mediów społecznościowych i prawo do wolności słowa ich użytkowników.

Po drugie, wydaje się, że działanie to utrwaliło na dobre jaskrawą linię podziału społecznego na my i oni, którą będziemy obserwować w najbliższych latach. Narracja debaty społecznej weszła już niemal w fazę totalitarną, gdzie progresywiści z uporem godnym lepszej sprawy narzucają narracje dziejów, wmawiając całym społeczeństwom na niespotykaną dotąd skalę, że są one patriarchalne, niewybaczalnie niesprawiedliwe, skrajnie rasistowskie i systemowo homofobiczne. Powyższe zabiegi nie tylko są przejawem cenzury naukowej, historycznej i ideowej, pogłębiającej polaryzację społeczną, ale symptomem kryzysu tożsamościowego jednostki. Jeżeli bowiem zwolennicy polityk tożsamościowych znajdują w przynależności do grupy cel swojego życia, jest to jedynie oznaką zagubienia przez nich sensu i znaczenia życia jednostkowego.

Nietrudno zauważyć, że schemat rozumowania progresywistów jest w gruncie rzeczy zapożyczony bezpośrednio od marksistów, z tą różnicą, że walkę klas zastąpiono permanentną walką wszystkich ze wszystkimi, opartą na zamiarze reinterpretacji rozumienia społeczności, której wytyczną nie jest już tożsamość klasowa czy narodowa, ale przynależność do mniejszości. Zwolennicy tak zwanych polityk tożsamościowych bazują na podobnej kategorii błędu logicznego co marksiści, mówiąc, że przynależność do mniejszości – np. bycie kobietą, osobą nieheteroseksualną, niebiałym, zatroskanym o dobro planety ekologiem, jest wystarczającą przesłanką do wnioskowania za podważeniem i obaleniem zastanej rzeczywistości, w tym również wartości, na których współczesna rzeczywistość została zbudowana. W tej perspektywie, którą najtrafniej byłoby nazwać marksizmem kulturowym, przeszłość jawi się jako immanentnie zła; zapomina się o ciągu przyczynowo-skutkowym oraz że jesteśmy tym, czym jesteśmy dzięki przeszłości. Innymi słowy wdraża się scenariusz, który nie tylko wielokrotnie podlegał weryfikacji historycznej, ale został niezwykle obrazowo opracowany przez literaturę światową w dziełach autorów takich jak Franz Kafka, George Orwell, czy Jean Raspail.

Ponieważ marksizm w pierwotnej formie odniósł porażkę, jego współczesna – zrewidowana wersja[3] za cel obiera podstawy kulturowe świata Zachodniego i bezpośrednie produkty jego postępu – kapitalizm, rację stanu, chrześcijaństwo (problematyczne jako system normatywny i sposób życia w oparciu o aksjomaty) oraz rodzinę jako kolebkę wychowania w oparciu o wartości uznane za „reakcyjne”. Tym samym zyskuje się nowy mianownik rewolucji – młodzież, która trwając w stanie permanentnej negacji rzeczywistości, staje się swoistym perpetuum mobile wojen kulturowych.

Wobec ewentualnych łamistrajków, którzy chcieliby zweryfikować powyższą argumentację prostymi narzędziami logiki, stosuje się swoistego rodzaju ostracyzm – mechanizm wykluczenia przez wyciszenie, który prowadzi do autocenzury. Jest to znana i wszechstronnie opracowana przez socjologów psychologia tłumu, którą w debacie współczesnej zaszczepili postmoderniści, a do świata artystycznego wprowadzona została przez francuskiego filozofa – Guya Deborda. Współczesny dyskurs zwykł ją nazywać „kulturą negacji” (ang. cancel culture) lub „kulturą przekrzykiwania” (ang. call-out-culture).

Szukając remedium na taką metodykę społecznej debaty, należałoby wskazać, że w ostatecznym rachunku nie chodzi o popieranie jakiejś grupy, a o świadome wybieranie wartości, które są trwałe, niezmienne i absolutne. Mamy prawo do mówienia prawdy i prawo do nawrócenia, prawo do oponowania przeciw kłamstwu. Zaniechawszy tych praw przystajemy dobrowolnie na koszmar Orwella.

Jako ludzie mamy prawo do aksjomatów, i choć osiągnięcie ich jest niezwykle trudne, mamy prawo dążenia do nich. Mamy prawo do tożsamości narodowej jako pamięci i kultury, bo mamy prawo do pamięci, prawo do wolności słowa i prawo do życia – są to prawa przyrodzone i niezbywalne, poza modami, poza -izmami i poza partiami. Niegdyś wojny odbywały się w ramach konwencji i zdolności honorowych, zaś obecnie debaty skupiają się na wyśmianiu, zdyskredytowaniu, poniżeniu i wykluczeniu kogoś, a nie na rywalizacji o honorowe zwycięstwo. Praktyka walki niehonorowej jest już na tyle powszechna, iż zdążyła odcisnąć swoje piętno nawet na szlachetnej rywalizacji sportowej, czego przejawem było podpisanie przez Joe Bidena „rozporządzenia wykonawczego o zwalczaniu dyskryminacji na tle identyfikacji płciowej oraz orientacji seksualnej”, co w praktyce oznacza koniec ery sportu kobiecego.

Na tym etapie rodzi się zasadna wątpliwość – jaką postawę przyjąć, aby uniknąć wojny, w której nie chodzi o zwycięstwo, a o zniszczenie przeciwnika? Aby uniknąć wojen kulturowych, musimy dojść do dialogu, a żeby prowadzić dialog, trzeba ustanowić reguły, które będą przestrzegane przez wszystkich. Wzburzenie od zawsze wyprowadza lud na barykady, dlatego pilnujmy metodologii wypowiedzi, by w ogóle podjąć rywalizację. Pamiętajmy o tym, że dialog ubogaca (vide kultura polska XVI w.), polaryzacja wyniszcza przeciwieństwa oraz że ten, kto będzie na bieżąco zwyciężał w tej walce, będzie decydował o tym, jaki kierunek nauczania ma być wdrażany na wszystkich poziomach szkolnictwa, co nie tylko wpłynie na to, kim będą nasze dzieci, ale jaki kształt będzie miała ich przyszłość. Częste, rotacyjne zmiany programów edukacji, powodujące chaos pojęciowy i wartościowania, spowodowałyby kompletny brak zrozumienia pomiędzy już nie tylko generacjami, ale absolwentami na przestrzeni kilku roczników, co jest oczywistym celem permanentnej rewolucji.

AUTORZY PŁÓCIEN PODZIELONYCH
NA PRAWĄ I LEWĄ STRONĘ

Czy w rzeczywistości, w której szok zaczął oznaczać sztukę, agresja siłę, a zewsząd osacza nas prymitywizm i neotrybalizm, można jeszcze wytwarzać sztukę wielką? A jeśli tak, jaka ona powinna być?

Przyszło nam żyć w czasach, gdzie normalność ulega nieustannej patologizacji, podczas gdy formalne patologie są normalizowane, a społeczeństwu wmawia się, że możemy zmienić głęboko zakorzenione w kulturze koncepcje rzeczywistości w stopniu dowolnym i na życzenie. W świecie artystycznym zakwestionowano zasadność estetyki, aksjomatyczny charakter wartości piękna, prawdy i dobra, redefiniowano i podważano kanony, dyskredytując przy tym funkcję społeczną i parenetyczną sztuki[4]. W arkana metodologii nauczania wkradła się metoda selektywizacji i relatywizacji, która w praktyce odbiera przyszłym pokoleniom dostęp do continuum wiedzy, pozbawiając je pewnej części dziedzictwa ludzkości, którą stracą bezpowrotnie, zanim zdążą dojrzeć na tyle, by to zauważyć.

Czy w takich warunkach może się ostać sztuka nie-ideologiczna? Historia pokazuje na przykładzie socrealizmu, że sztuka ideologiczna traci wartość poza swoim czasem; to, co jest wyłącznie dokumentem czasów, przeminie. O istnienie sztuki nie musimy się więc martwić. Bardziej problematyczna okazuje się odpowiedź na pytanie, jaka będzie sztuka, która się ostanie, i w jakiej relacji do społeczeństwa przetrwa?

Obecna sytuacja kulturowa jest w znacznej części reakcją na spodziewane skutki modernizmu – zapowiadany przez modernistów postęp cywilizacyjny okazał się jedynie postępem ilościowym (technokratycznym) i niewiele wniósł do sfery rozwoju jakościowego człowieka. Era postmodernistyczna skutecznie odcięła współczesność humanistyczną od korzeni premodernistycznych i zanegowała możliwość powrotu do świata przed-awangardowego.

Wobec takiej sytuacji artysta współczesny staje przed pytaniem o temat nadrzędny dla swojej sztuki, o sposób wyrażania siebie, który jednocześnie wyrazi uniwersum człowieka. Wydaje się, iż chcąc odzyskać należne sztuce miejsce w życiu społecznym i jej wpływ na kształtowanie jednostki, środowiska artystyczne powinny zrozumieć, że sztuka winna na powrót wyrażać człowieka. Nie człowieka, który jest bogiem-kreatorem świata, ale jedną z istot tego świata, chociaż jedyną świadomie ten świat przeżywającą. Sens i znaczenie człowieka, jak i znaczenie sztuki o człowieku najpełniej wyraża się na tle wieczności, jak pisał poeta: „jestem dziedzicem nie tylko Greków i Rzymian, ale prawie nieskończoności”[5].

Chcąc powiedzieć przez sztukę non omnis moriar, musimy ze sztuki uczynić na powrót towarzysza i wyraz człowieka, a nie broń w walce ideologicznej. Przywilejem sztuki nie jest bezzasadne kwestionowanie zastanej rzeczywistości, jak rozumie się to w „kulturze przeciwnika” (ang. adversary culture), ale poszukiwanie odpowiedzi na problemy świata rzeczywistego w artystycznym lustrze idei.

Herbert został kiedyś zaproszony na wieczór poetycki, gdzie młodzi adepci PWST w Warszawie mieli recytować poza tekstami Kochanowskiego jego wiersze. Nie mógł przyjść, był już wówczas bardzo chory, ale wysłał list, który doskonale obrazuje charakter poszukiwań i wyzwań artysty, nie tylko aktora i nie tylko współcześnie. Słowa Herberta są nie tylko doskonałym wprowadzeniem do tematyki wojen kulturowych, ale wyzwaniem, które jako artyści i ludzie sztuki powinniśmy nieustannie nosić w sobie, dobierając idee, które kształtują istotowy charakter naszych wytworów. Poeta pisał:.

Drodzy Nieznajomi!

Jesteśmy dość osobliwą, małą, skłóconą gromadką, bez której prześwietna ludzkość może się doskonale obejść. Jesteśmy beznadziejną mniejszością, i co gorsze uzurpujemy sobie prawo do wzniecania niepokoju. Chcemy zmusić naszych bliźnich do refleksji nad ludzkim losem, do trudnej miłości jaką winni jesteśmy sprawom wielkim, także pogardy dla tych wszystkich, którzy z uporem godnym lepszej sprawy starają się człowieka pomniejszyć i odebrać mu godność.

Czeka Was życie wspaniałe, okrutne i bezlitosne. Bądźcie w każdej chwili, w każdym wypowiedzianym ze sceny słowie po stronie wartości, za pięknym rzemiosłem, przeciw tandecie, za nieustającym wysiłkiem woli i umysłu, przeciw łatwej manierze, za prawdą, przeciw obłudzie, kłamstwu i przemocy. I nie bądźcie na litość Boską nowocześni. Bądźcie rzetelni. Hodujcie w sobie odwagę i skromność. Niech Wam towarzyszy wiara w nieosiągalną doskonałość i nie opuszcza niepokój i wieczna udręka, które mówią, że to co osiągnęliśmy dzisiaj to stanowczo za mało.

Życzę Wam trudnego życia, tylko takie godne jest artysty. Dla Was dobre myśli, pozdrowienia i słowa nadziei...

Warszawa, 12 stycznia 1995 r

Jan Tarnas

Polski historyk sztuki, filozof, krytyk artystyczny i literacki. Od 2018 doktorant na Wydziale Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Od 2021 redaktor prowadzący magazynu „Obieg” wydawanego przez Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie.

[1] Por. J. Davison Hunter, Culture Wars: The Struggle to Define America, New York: Basic Books, 1991, p. 43.

[2] Parler to ok. 2,3 mln aktywnych użytkowników oraz 15 mln wszystkich kont; dane za Kaya Yurieff, Conservatives flocked to Parler after the election. But its explosive growth is over, CNN Archives, Retrieved December 10, 2020).

[3] J. Tarnas, Neomarksistowskie korzenie antysztuki współczesnej, w: Filozofia w literaturze i sztuce, red. S. Dworacki i M. Jaworska-Wołoszyn, Gorzów Wlk. 2018, s. 269-273 i nn.

[4] J. Tarnas, Neomarksistowskie korzenie antysztuki współczesnej, w: Filozofia w literaturze i sztuce, red. S. Dworacki i M. Jaworska-Wołoszyn, Gorzów Wlk. 2018, s. 267-269 i 273-276.

[5] Z. Herbert, Lascaux (fragm.), z tomu Barbarzyńca w ogrodzie, ZL, Warszawa 2004, s. 7-21.