Ukraina to państwo, które w swojej historii buduje politykę, poszukując własnej drogi środka i tworząc sojusze to ze Wschodem, to z Zachodem. Podwójna artykulacja, próba odzyskania siebie, charakteryzuje jak się zdaje Ukrainę geograficznie i historycznie. Dążąc do unitaryzmu, Ukrainie trudno jest przyznać złożoność własnej tożsamości, a wydarzenia na Majdanie obnażyły przeciągający się konflikt, związany ze zderzaniem się różnych koncepcji świata i stereotypowych wyobrażeń na temat Wschodu i Zachodu (czytaj: Rosji i Europy) zarówno na poziomie symboli, jak i sił politycznych. Wydaje się, że praktyka artystyczna łączy te dwa poziomy: reagując na działanie sił politycznych, artyści wyrażają swój stosunek do nich za pośrednictwem języka artystycznego. Jednak tragizm wydarzeń Majdanu pokazał bezsilność sztuki w obliczu rzeczywistej przemocy.

Porozmawiałyśmy ze Siergiejem Bratkowem i Jurijem Lejdermanem, dwoma artystami, którzy ukształtowali się pod koniec lat 80. XX wieku, u schyłku ZSRR – jeden w Charkowie, drugi pomiędzy Odessą a Moskwą. Obaj są osobami o złożonej tożsamości, postrzeganymi jako opiniotwórcze dla sztuki ukraińskiej oraz rozmawitych artystycznych i intelektualnych środowisk. Bratkow jest obywatelem Ukrainy i miesza w Moskwie, Lejderman jest obywatelem Federacji Rosyjskiej, mieszka zaś w Berlinie. Obaj są wcieleniem historycznej ukraińskiej ambiwalencji.

Zapytałyśmy ich o doświadczenie wydarzeń Majdanu, o to, jak poglądy oraz koncepcje filozoficzne odbiły się w sztuce, na ich relacjach z kolegami, i dlaczego wydarzenia te przyczyniły się do zmiany wielu współczesnych praktyk artystycznych w „wykopaliska” historycznej słuszności.


Jurij Lejderman, Geopoetyka I, 2003. Czarno-białe fotografie na drewnianych panelach, performans. Zdjęcie: Siergiej Ilin, (c) PinchukArtCentre, 2016.

Jurij Lejderman, Geopoetyka I, 2003. Czarno-białe fotografie na drewnianych panelach, performans. Zdjęcie: Siergiej Ilin, (c) PinchukArtCentre, 2016.

Jurij Lejderman, Geopoetyka I, 2003. Czarno-białe fotografie na drewnianych panelach, performans. Zdjęcie: Siergiej Ilin, (c) PinchukArtCentre, 2016.

Tetiana Żmurko: Rewolucyjne wydarzenia Euromajdanu w listopadzie-grudniu 2013 roku mało kogo pozostawiły obojętnym. Informacje o nich trafiły na pierwsze strony mediów na całym świecie. Co wówczas wpływało na pana spojrzenie na te wydarzenia? Jak wśród rozmaitych opinii, konfliktów i sporów można było wyrobić sobie własną opinię?

Jurij Lejderman: Wydaje mi się, że coś takiego jak obiektywna, neutralna informacja w ogóle nie istnieje. W każdym razie w obszarze dotyczącym polityki. A już tym bardziej podczas rewolucji, która z zasady jest wyjściem z dominującego pola prawnego i realizacją o wiele głębszego prawa – „prawa do powstania”. W podobnych sytuacjach początkowo „filtrujemy” informacje i przyjmujemy to, co chcemy usłyszeć; to, co zgadza się z naszym światopoglądem, sprzyja naszym dążeniom, naszym nadziejom i naszej nienawiści. Moje poglądy początkowo były liberalne, proukraińskie, prozachodnie, antyputinowskie, dlatego musiałem sam dla siebie najpierw „rozeznać się” w sprawach. Pamiętam tę rozpacz, poniżenie, które odczuwałem bardzo osobiście, gdy Janukowycz odmówił podpisania porozumienia z UE, i tę ulgę, dumę i nadzieję, gdy ludzie zaczęli zbierać się na Majdanie. Poza tym, a już na pewno od pomarańczowej rewolucji, dość nachalnie, prawie że codziennie śledziłem wiadomości z Ukrainy. Poznałem więc i przywykłem czytać te media, których polityka redakcyjna w większym stopniu odpowiadała moim własnym poglądom.

Co więcej, w pewnym momencie sam stałem się źródłem informacji. Wszedłem w skład grupy Ukraińcy w Berlinie, która potrafiła zorganizować między innymi „alternatywną ukraińską ambasadę” (prawdziwa ambasada była jeszcze wówczas podporządkowana Janukowyczowi). W istocie nie była to rzecz jasna ambasada, a swoisty punkt informacyjny. Dyżurowaliśmy tam po kolei. Przychodzili jacyś ludzie, przechodnie – Niemcy, obcokrajowcy – i pytali, co właściwie wydarzyło się w Ukrainie albo jak mogą pomóc Majdanowi. Rozmawiałem z nimi a potem sumiennie odnotowywałem ich pytania w „czasopiśmie dyżuru”. Pod wrażeniem tych rozmów oraz prywatnych sporów ze znajomymi poczułem nagle, że muszę napisać „list otwarty”. Krążył po internecie pod nie przeze mnie nadanym tytułem jako List o ukraińskiej rewolucji napisany w języku rosyjskim. Przez kilka dni znajdował się wśród najbardziej popularnych postów ukraińskiej blogosfery, według moich szacunków przeczytało go czterdzieści tysięcy ludzi. Pisali do mnie ludzie z Majdanu, moja pierwsza nauczycielka ze szkoły napisała do mnie z Odessy: „Ja i moja rodzina podpisujemy się pod każdym słowem! Jestem dumna ze swojego ucznia!” i tym podobne.

Jurij Lejderman, Grenlandia, 1988. Dzięki uprzejmości artisty.

Cieszyłem się, rzecz jasna, że potrafiłem napisać coś przydatnego – cieszyłem się, ale jednocześnie byłem zmieszany. Rzecz w tym, że przez całe życie zajmuję się zawodowo nie tylko sztukami wizualnymi, ale i literaturą. Moje książki, napisane z reguły gęstą modernistyczną prozą, dostawały dobre recenzje, były nominowane do literackich nagród, jasne jednak było, że liczba czytelników literatury tego rodzaju była znikoma. I tak, z jednej strony moje teksty, które szlifowałem miesiącami, obmyślając w mękach, czy tu postawić przecinek czy średnik, nie były prawie nikomu potrzebne, a z drugiej list napisany w ciągu 15 minut, w którym, jak mi się wydawało, wypowiadam oczywiste rzeczy („tak, jestem rosyjskojęzyczny, tak, jestem Żydem, tak, pochodzę z Odessy, ale właśnie dlatego jestem Ukraińcem!”) spotkał się z takim odzewem! W zasadzie wydaje mi się, że los artysty to bycie zawsze w szczelinie pomiędzy niezbędnością a zbędnością, wymogami a ich brakiem. W tym nie ma niczego szczególnego, ale rewolucja akurat aktualizuje tę szczelinę, zmienia ją dla ciebie w możliwość wyboru, czynu, działania. Nawet jeśli to działanie wydaje się ci oczywiste, niewymyślne, „nieartystyczne”.

Wydarzenia rewolucyjne oraz te, które po nich nastąpiły, jak aneksja Krymu czy wojna na Donbasie, stały się przyczyną licznych konfliktów wewnątrz środowiska artystycznego. Czy wpłynęły na pana relacje z kolegami i czy odbiło się to na pana sztuce? Na ile, pana zdaniem, efektywna jest metoda bojkotu, do którego niektórzy uciekają się w konfliktowych sytuacjach?

Tu pewnie należy w pierwszej kolejności opowiedzieć o moich licznych przyjaciołach i kolegach w Rosji i Moskwie, choć nie tylko o nich. Większość z nich należała oczywiście do środowiska liberalnego – w innym wypadku byłoby dziwne, gdyby znaleźli się w kręgu moich przyjaciół – i w większym lub mniejszym stopniu sympatyzowała z Ukrainą. Z tymi, którzy wyznawali inne poglądy, urywałem kontakt bez żadnego żalu. Inna sprawa, że nawet wielu sympatyków Ukrainy nie było wolnych od odrobiny typowo rosyjskiego „protekcjonalizmu”. Do wydarzeń w Ukrainie i samej ukraińskiej tożsamości odnosili się jak do pewnego fantazmatu – owszem, pozytywnego, owszem, zasługującego na szacunek, ale mimo to częściowo wydumanego. W każdym razie nikt z nich nie zdobył się na żaden realny gest poparcia Ukrainy. Tak więc niestety byłem chyba jedynym, który odmówił współpracy z państwowymi instytucjami FR, który protestował przeciwko przeprowadzeniu biennale MANIFESTA w Sankt-Petersburgu, który wyśmiewał ugodowe stanowisko jej kuratora Kaspara Königa itd. W Moskwie, o ile mi wiadomo, większość znajomych potraktowała moje gesty zaledwie z przyjacielską pobłażliwością: „No, Jura ześwirował na temat tej swojej Ukrainy”. Korzystając z okazji chciałbym z wdzięcznością wspomnieć kilku kolegów, którzy poparli moje stanowisko na temat Manifesta 10 – Rumuna Dana Perjovschiego i Polaka Pawła Althamera.

Osobiście nie jest dla mnie ważne, na ile metody bojkotu i zerwania stosunków są „efektywne”. Zdobyłem się na te gesty nie dla jakiegoś „efektu”, ale, jak to się mówi, dla ulżenia własnemu sumieniu, po prostu dlatego, że nie mogłem postąpić inaczej. Z drugiej jednak strony oczywiste jest dla mnie, że, powiedzmy, w Rosji końca XIX wieku każdy inteligent, dyrektor muzeum, teatru, wydawnictwa, tysiąc razy by się zastanowił, zanim publicznie wystąpiłby w obronie reżimu carskiego. Głównie dlatego, że wiedziałby, iż następnego dnia mógłby stracić swoich autorów, malarzy, artystów, iż będzie poddany ostracyzmowi i bojkotowi. Dlatego właśnie w Rosji była wówczas „sytuacja rewolucyjna” i „rozwój społeczno-polityczny”, czy jak się to tam nazywało, a dziś zaledwie ponury „putinizm”.

Jurij Lejderman, Andriej Silwestrow, kadr z filmu Birmingham Ornament, 2011. Dzięki uprzejmości artystów.

Jurij Lejderman, Andriej Silwestrow, kadr z filmu Birmingham Ornament, 2011. Dzięki uprzejmości artystów.

Jurij Lejderman, Andrej Silwestrow, kadr z filmu Birmingham Ornament, 2011. Dzięki uprzejmości artystów.

Jurij Lejderman, Andriej Silwestrow, kadr z filmu Birmingham Ornament, 2011. Dzięki uprzejmości artystów.

Jurij Lejderman, Andriej Silwestrow, kadr z filmu Birmingham Ornament, 2011. Dzięki uprzejmości artystów.

Jurij Lejderman, Andriej Silwestrow, kadr z filmu Birmingham Ornament, 2011. Dzięki uprzejmości artystów.

Jurij Lejderman, Andriej Silwestrow, kadr z filmu Birmingham Ornament, 2011. Dzięki uprzejmości artystów.

Jurij Lejderman, Andriej Silwestrow, kadr z filmu Birmingham Ornament, 2011. Dzięki uprzejmości artystów.

Jako artysta uformował się pan pod koniec lat 80. – na początku lat 90. XX wieku – w okresie rozpadu ZSRR. Czy ważna jest dla pana kwestia tożsamości? Jaką rolę odgrywa w tym posiadane obywatelstwo?

Rzeczywiście w latach 90., podczas rozpadu Związku Radzieckiego, mieszkałem w Moskwie i automatycznie otrzymałem obywatelstwo rosyjskie. Tym niemniej namiętnie śledziłem wydarzenia w Ukrainie i lubiłem podkreślać, że jestem „artystą ukraińskim”. Choć też niespecjalnie protestowałem, gdy pisano o mnie „artysta rosyjski”. W okresie stosunkowo liberalnych, prozachodnich rządów Jelcyna wszystkie te sprawy paszportowe i tożsamościowe nie wydawały mi się szczególnie istotne. Wraz z nastaniem rządów Putina sprawa zaczęła być poważniejsza. Przełomowym momentem były lata 2008-2009 (jeśli się nie mylę), gdy Rosja zablokowała integrację Ukrainy z NATO i okupowała terytorium Gruzji. Zrozumiałem, że wcześniej czy później Ukraina będzie kolejna, i ryzykuję, że obudzę się w kraju, który walczy z moją ojczyzną. To były główne powody, dla których wywiozłem wtedy z Moskwy swoją rodzinę i, można powiedzieć, ostatecznie przeniosłem się do Niemiec. Choć znów jacyś moskiewscy przyjaciele oskarżali mnie o paranoję. Ale niestety te przypuszczenia się ziściły.

Wracając do tematu tożsamości narodowej, nad którym sporo pracowałem w swoich projektach artystycznych – sądzę, że tożsamość człowieka, w odróżnieniu od zwierzęcia albo jakiegoś towaru, nie jest czymś danym, nienaruszalnym, narzuconym z góry. Odwrotnie – tożsamość narodowa to nasz wybór, przypomina wiersz, który każdy z nas pisze swoim życiem. Nie każdemu dane było zostać poetą czy artystą w konwencjonalnym sensie tego słowa, ale naszą tożsamość, jako coś co zawsze jeszcze-się-nie-staje, jako pytanie, zwrot w przyszłość, nadzieja, mamy całkowicie do własnej twórczej dyspozycji.

Jurij Lejderman, kadr z wideo Chasydzki Duchamp, 2002. Dzięki uprzejmości artysty.

Jurij Lejderman, kadr z wideo Chasydzki Duchamp, 2002. Dzięki uprzejmości artysty.

Jurij Lejderman, kadr z wideo Chasydzki Duchamp, 2002. Dzięki uprzejmości artysty.

Jurij Lejderman, kadr z wideo Chasydzki Duchamp, 2002. Dzięki uprzejmości artysty.

Jurij Lejderman, kadr z wideo Chasydzki Duchamp, 2002. Dzięki uprzejmości artysty.

W tym sensie człowiek może posiadać kilka tożsamości narodowych. Ostatecznie kto z nas nie był w dzieciństwie Indianinem, starożytnym Grekiem czy kimś w tym rodzaju... Absolutnie dopuszczam sytuację, jaka była moim udziałem, gdy całkowicie spokojnie mogłem uważać się i za „artystę ukraińskiego”, i za „rosyjskiego”, a nawet „żydowskiego”, „niemieckiego” i omalże nie „skaldowskiego” (pasjonuje mnie starodawna poezja islandzka), a na doprecyzowujące pytania odpowiadałem: „Nie zawracajcie mi głowy, jestem po prostu żydowskim chłopakiem z Odessy”. Ale to wszystko pasuje bardziej do świata zrelatywizowanego i zasobnego. Ale gdy jedna część twojej tożsamości wchodzi w konflikt z drugą, gdy toczy się wojna przeciwko twojej ojczyźnie i zagrożone jest samo jej istnienie, trzeba dokonać wyboru.

Po rewolucyjnych wydarzeniach rzeczywistością stały się tzw. „bitwy pamięci” i rozmyślania o przeszłości. Działalność wielu młodych ukraińskich artystów oparta jest na próbie wniknięcia w sens procesów historycznych. Z czym związane jest to dążenie i co jest dla pana w sztuce ważne?

Lubię przywoływać zdanie francuskiego socjalisty, historyka Jeana Jaurèsa: „Chcemy wziąć z przeszłości ogień, a nie popiół”. Obiektywna, neutralna przeszłość – podobnie jak i „informacje”, od których zaczęliśmy rozmowę – nie istnieją. Przeszłość to zawsze to, co dzieje się tu i teraz. Wybieramy sobie przeszłość, „przeszłość” naszego narodu, wychodząc od tego, jakim chcemy go widzieć w przyszłości; to materiał, z którego konstruujemy nasze „dziś”. I oczywiście nie oznacza to negowania czy pomniejszania pracy historyków. Przeciwnie, potrzebujemy faktów, potrzebujemy wiedzy, która jak wiadomo jest „potęgą”. A zbiorowe mity są akurat tym, co przeszkadza każdemu z nas dokonywać własnego wyraźnego i jednocześnie osobistego wyboru.

Jurij Lejderman, Miejsca, w których byłem szczęśliwy, 1995. Widok wystawy w galerii Michel Rein, 1999. Dzięki uprzejmości artisty.

Jurij Lejderman, Miejsca, w których byłem szczęśliwy, 1995. Widok wystawy w galerii Michel Rein, 1999. Dzięki uprzejmości artysty.

Jurij Lejderman, Miejsca, w których byłem szczęśliwy, 1995. Widok wystawy, PinchukArtCentre. Zdjęcie: Siergiej Illin, (c) PinchukArtCentre, 2015.

Jurij Lejderman, Miejsca, w których byłem szczęśliwy, 1995. Widok wystawy, PinchukArtCentre. Zdjęcie: Siergiej Illin, (c) PinchukArtCentre, 2015.

Powinniśmy sobie przy tym uświadamiać, że nasza pamięć, w tym także „pamięć historyczna”, nie jest nieograniczona. Nie możemy przechowywać „wszystkiego” – to oznaczałoby zatrzymanie samego życia. Nie możemy być jednocześnie z każdej strony, zachować wszelkie relikwie, wszystkie pomniki. Ponieważ każde wspomnienie i każdy uwznioślający pomnik obraca w niebyt inne – to, które nie powstało i te, które nie zostały wzniesione. I odwrotnie, odpowiednio zaprezentowany monument (mam na myśli oczywiście gorące debaty prowadzone dziś w Ukrainie, dotyczące programu dekomunizacji. Jednocześnie podkreślam słowo „odpowiednio” – a więc nie bezmyślnie, raczej zgodnie z duchem prawa niż z jego literą) daje możliwość nowego spojrzenia, nowej historii i nowej pamięci.

Przychodzi mi tu na myśl mój własny projekt artystyczny z 2015 roku Pieśń Towarzysz1, zrealizowany w jednej z kijowskich galerii. Chodziło w nim o radziecką piosenkę, którą lubiłem w dzieciństwie. Była w niej mowa o jakimś „starszym towarzyszu”, który poszedł na wojnę, o bohaterstwie, wierności, przyjaźni. Oczywistym jest, że dziś ta piosenka odbierana jest trochę inaczej, szczególnie gdy Ukrainę zaatakował kraj od zawsze pozycjonujący się jako jej „starszy towarzysz”. Taki ambiwalentny stosunek mam dziś też do lat przeżytych w Moskwie i do moich tamtejszych „starszych towarzyszy” oraz nauczycieli, którzy w sytuacji konfliktu w najlepszym razie okazali się konformistami. W takt tej piosenki pokrywałem, zamazywałem drippingiem à la Jackson Pollock powiększone na płótnach fotografie mojego moskiewskiego życia, moich przyjaciół, wystaw, naszych posiadówek, jakbym wymazywał to ze swojej pamięci. Wymazywałem, powiedzmy, Ilję Kabakowa, który zgodził się przyjąć order z rąk prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, wymazywałem historię, jednak nie dla czystej negacji, ale po to, żeby pozostała ona Historią z wielkiej litery, a nie perypetiami zdrady i kariery. Żeby nawet ten Ilja Kabakow pozostał dla mnie wielkim artystą i moim nauczycielem, a nie osobą odznaczoną rosyjskim orderem, albo żeby „moskiewski konceptualizm (a więc nurt artystyczny, do którego się mnie zalicza) wciąż pozostawał estetyczną innowacją i poszukiwaniem, a nie oficjalnym towarem eksportowym na podobieństwo „rosyjskiego baletu”. Innymi słowy, demonstrowałem gotowość przekreślenia części swojej własnej biografii – właśnie dlatego, aby pozostała ona nie jakimś „tak-się-złożyło”, ale moją własną biografią, otwartą na przyszłość, nowe historie i nowe nadzieje.

Jurij Lejderman, praca z projektu Pieśń „Towarzysz”, 2015. Technika mieszana. Dzięki uprzejmości artysty.

Jurij Lejderman, praca z projektu Pieśń „Towarzysz”, 2015. Technika mieszana. Dzięki uprzejmości artysty.

Na ile pana zdaniem powiązane są kwestie moralności i sztuki? Na ile należy, i czy w ogóle można, rozdzielać stanowisko osobiste od artystycznego?

Akurat to dały mi jako artyście wydarzenia na Ukrainie – rozumienie etycznego wymiaru sztuki, czynu. To jest też dla mnie bardzo cenne w moich młodych ukraińskich kolegach. W kręgu tak zwanego „moskiewskiego konceptualizmu”, w którym wyrosłem, uczono mnie właśnie czegoś odwrotnego – ostrego rozdzielenia estetyki i etyki, sztuki i życia. Jednak z biegiem czasu zacząłem rozumieć, że sztuka ma sens tylko jako prawda, którą możesz dzielić z innymi, że troska o kruchość świata, oburzenie na niesprawiedliwość, to zachwyt, pasja, nadzieja, pamięć. Moje ulubione zdanie wypowiedział amerykański abstrakcjonista Robert Motherwell: „Malarstwo to seria estetycznych decyzji dotyczących etyki”. I jasne jest, że można tak powiedzieć nie tylko o malarstwie. Ale sprawiedliwe będzie również odwrócenie – wracając na przykład do Moskwy, wydaje mi się, że niemożność czynu a priori, wewnętrzny zakaz etycznego działania stanowi główną przyczynę tego kryzysu i estetycznej nędzy, w której znalazła się sztuka współczesna.


Tłumaczenie z języka rosyjskiego: Agnieszka Sowińska

BIO

Jurij Lejderman (ur. 1963 w Odessie, ZSRR) jest multidyscyplinarnym artystą i pisarzem, mieszkającym w Berlinie. Od 1982 uczestniczył w nieoficjalnych wystawach artystycznych w prywatnych mieszkaniach organizowanych w Moskwie i Odessie. Lejderman ukończył Instytut Chemiczno-Technologiczny im. Mendelejewa w Moskwie (obecnie – Rosyjski Uniwersytet Chemiczno-Technologiczny) w 1987 roku. Jego artystyczne dokonania oscylują między sztukami wizualnymi i literaturą, kinem oraz etnografią.

Jest również jednym z założycieli kolektywu Inspection Medical Hermeneutics (obok Siergieja Anufrijewa i Pawła Peppersteina), powstałego w 1987, z którego odszedł w 1990. W 2005 roku otrzymał Nagrodę im. Andrieja Biełego za swoją powieść Olor, z kolei w 2013 roku został nagrodzony Specjalną Nagrodą Jury Cinema XXI na 8. Festiwalu Filmowym w Rzymie za film Birmingham Ornament 2, stworzony wspólnie z Andriejem Silwestrowem. Artysta brał udział w wielu międzynarodowych wernisażach sztuki współczesnej, w tym m.in. biennale w Wenecji (1993, 2003), Istanbule (1992), Sydney (1998), Szanghaju (2004) oraz wystawie Manifesta-1 w Rotterdamie (1996).

Tetiana Żmurko jest historyczką sztuki, badaczką, wykładowczynią i autorką mieszkającą w Kijowie. Tytuł magistra uzyskała na Narodowej Akademii Sztuk Pięknych i Architektury. W swojej karierze pracowała na różnych stanowiskach w Narodowym Muzeum Sztuki Ukrainy, gdzie dziś jest dyrektorką działu badań nad sztuką ukraińską XX i XXI wieku. W 2018 roku była współkuratorką wystawy pt. Przestrzeń własna w PinchukArtCentre i od tamtego czasu angażuje się w prace grup kuratorskich, m.in. solowej wystawy Olega Holosy w muzeum Mystewski Arsenał w Kijowie czy Myrosława Jagody w Narodowym Muzeum Sztuki Ukrainy. Żmurko jest także autorką tekstów o współczesnej sztuce ukraińskiej dla Platformy Badawczej PunchukArtCentre i internetowych magazynów o sztuce takich jak „Your Art” i „BirdInFlight”. Prowadzi wykłady o współczesnej sztuce ukraińskiej w Narodowym Muzeum Sztuki Ukrainy i PinchukArtCentre.


*Zdjęcie w tle: Juril Lejderman, Jeśli stanąć twarzą na południe, Moskwa zostaje daleko z tyłu, 1983. Performans. Dzięki uprzejmości artysty.

[1] Pieśń „Towarzysz” prezentowano w galerii Vozdvizhenka Art House 32 w Kijowie od 12 XI do 21 XII 2015.